po czterech tygodniach...
Po czterech tygodniach praktyki/harówki, niezmiennie ok. 16h na dobę na nogach, dzień po dniu, tydzień po tygodniu, przyszedł kres mojej fizycznej i umysłowej męki; przełom lutego i marca był dla mnie wyśrubowanym na maksa okresem w obowiązki, jednakże wiedza nabyta, wykorzystana w praktyce, skonfrontowana z rzeczywistością, jednym słowem doświadczenie zdobyte; wreszcie można odetchnąć z ulgą, wypuścić spokojnie powietrze, poczuć się przez chwilę wolnym od obowiązków, jednak w momencie wdechu kminisz, że stoi przed tobą kolejna góra do przeniesienia…tą góra jest w moim przypadku praca magisterska; nie to żebym narzekał i się użalał nad sobą, ale chwila na dłuższy oddech by się przydała…cóż terminy gonią, trzeba się brać znowu w garść, tym razem pisać. Ostatnie kilka dni zaowocowały 6 stronami rozdziału I, zobaczymy jak w najbliższych dniach odniesie się do nich mój Promotor; Ps.: pozdro dla Pana Promotora ;) oraz dla moich ziomali cieżko pracujących za granica – pojednani w bólu pracy;)
A oto kilka moich ostatnich fotek:
pifkowanie...
prawie jak żywiec...






lampa lava...
cwietki...

wiewiórka, raczej wiewiór szanownej koleżanki Dury...
no i na zakończenie świeże fotki Tarchomin by da fog at 5 am…




